20.01.2009

Plener w Jastarni

impreza w Jastarni miała tę cechę charakterystyczną, że nie podano nam nigdy na posiłek ryby. zdesperowani ruszyliśmy na wycieczkę i w urokliwym zameczku pod Puckiem zaordynowaliśmy sobie z przyjaciółmi obiad co się zowie. swój pamiętam do dziś;
-sandacz saute
-ziemniaki zapiekane z serem
-sos grzybowy
-grzybki marynowane
-potrójny zestaw sałatkowy
-woda mineralna gazowana z cytryną
-kawa parzona z łyżką (bez szykan)
O,było to gastronomiczne przeżycie...I gdy dnia następnego, w porze drugiego śniadania , siedziałem na topolowej kłodzie wpatrzony w kanapkę z żółtym serem, który już zaczął się szklić na brzegach, a w plecy grzało mnie słońce, a twarz mroził mi wiatr od morza i od napięć termicznych omal nie pękłem- to nie było mi z tym dobrze;

,gryzłem raz kanapkę z serem,
mijał czas,jak ma uroda,
czknąłem smętnie i zawyło
we mnie (w środku):
jaka szkoda!

szkoda róż i szkoda lasów,
żal (co w niebie) wszystkich świętych,
żal mi tego, i owego,
i panienek niewyrżniętych.

także szkoda mi zegarka,
co mi wleciał raz do sracza,
lecz najbardziej w całym życiu,
to saute mi żal sandacza...

tak było..

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.